niedziela, 18 grudnia 2011

krejzi is maj lajf

wzięłam się w garść i w mój wolny wtorek wstałam o 7.30 żeby pojechać wczesnym rankiem na zakupy prezentowe.
lepiej nie robić tego ani w łikend, ani nawet po pracy, bo wtedy wszyscy są po pracy :)
ostatnio czytałam artykuł o tym jak to jest, że ciągle mówi się o nadchodzącym kryzysie, a nasz naród i tak ciśnie w galeryje handlowe i kupuje coraz więcej i więcej. Ktoś stwierdził, że ludzie po prostu chcą się nachapać póki mogą.

a jak nie do galerii to zawsze można wybrać się z całą rodziną na ul. Świdnicką, gdzie w piernikowych chatkach nabyć można drewnianą łyżkę prosto od skrzata, czy koszulkę z czegewarą od renifera, czy figlarną czapeczkę od gwiazdki, a krainę tę spowija biały dym niosący ze sobą odór łoju.

(zaplecze św. Mikułaja)





Magiczna aleja prowadzi nas ku rynkowi, gdzie zmęczeni nabywaniem nowych dóbr możemy oddać się zanurzaniu zębów w soczystą kaszaneczkę przy dźwiękach dżingu bels.



Bóg się rodzi, kiełba się grzeje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz